0
martwod 10 grudnia 2015 15:30
Są w Kolumbii miejsca wiecznej mgły. To miejsca, nie bójmy się tego słowa, magiczne. Bywa bowiem, że z takiej mgły wynurzy się jednorożec...

Do tego spotkania dojdzie jednak później. Na razie kończymy podziwianie rozgrzanej do czerwoności pustyni dniem nudy w Villavieja.

,


I udajemy się w dalszą drogę.



Trafiamy do serca kolumbijskiej Krainy Kawy i jednocześnie najlepszego miejsca wypadowego do Valle de Cocora, czyli Doliny Palm Woskowych.
Salento - małe miasteczko, a cieszy. Mieszkają tu zaledwie cztery tysiące salentańczyków. Drugie tyle (no, może jednak trochę mniej) pewnie stanowią turyści. Spokojnie, kolonialnie (Salento to dobrze utrzymany staruszek - ma ok. 130 lat) i oczywiście kolorowo. Można tu zjeść trochę bardziej po europejsku, a ze dwie osoby nawet mówiły po angielsku. To, jak na hiszpańskojęzyczną Kolumbię, doskonały wynik.

, , , , , , ,



Nawet tutejsze pekaesy zachowały klasę.

,


Dla mnie jednak najwspanialsza w Salento była muzyka sącząca się z kilku miejscowych mordowni. Wieczór, przyjemne gorąco, zimne piwo, stoliczek przy ryneczku, pod palmami, z widokiem na stary kościółek i wszechobecna salsa. Bosko!

Każdy wieczór nieuchronnie się jednak kończy. Rankiem wyruszamy w dolinę. Muszę przyznać, że wszystkie ochy i achy dotyczące tego miejsca, w które wczytywałam się przed wyjazdem, były całkowicie uzasadnione. Miejsce jest po prostu przepiękne i nie ma co tu mnożyć przymiotników, trzeba samemu pojechać. Wyobraźcie sobie nienaturalnie zieloną dolinę, otoczoną górami i porośniętą najwyższymi palmami na świecie (dochodzą do 60 metrów wysokości). A teraz wyobraźcie sobie, że w rzeczywistości wygląda to jeszcze dwa razy piękniej, niż to sobie wyobraziliście. I, czy ja wiem, to chyba wciąż jeszcze nie będzie TO.

, , , ,
,



Najpopularniejszą trasą, którą pokonuje tu przeciętny turysta, jest ścieżka do rezerwatu kolibrów Acaime. Nie mierzyliśmy wyżej, no i bardzo chcieliśmy pooglądać kolibry. Zwłaszcza, że kiedyś zdarzyło mi się z zachwytem wpatrywać w fruczaka, w przekonaniu, że patrzę na tego najmniejszego ptaszka. Czasy tych błędów oraz wypaczeń (fruczak jest ćmą) mam już szczęśliwie za sobą.

Droga do kolibrów prowadzi przez dżunglę i jest, jakże by inaczej, wspaniała: strumyczek, wodospady, wiszące mostki, zwieszające się z gałęzi liany, wszechobecna zielona gęstwina i wydobywające się zza niej bliżej niezidentyfikowane dźwięki.

,
,

,

, ,


A kolibry? To idealny przykład potwierdzający znane powiedzenie, że małe jest piękne!

, , , , ,



Włochate ostronosy może ciężko nazwać pięknymi, ale wzrok i ręce z jedzeniem trudno od nich oderwać.

, ,

Wychodząc z rezerwatu, można wybrać dwie drogi: tą, którą się przyszło, prowadzącą w dół, oraz wspinającą się stromo w górę drogę w nieznane. Ponieważ uważaliśmy się za twardzieli, wybraliśmy drogę w górę. I przynajmniej część z nas tego nie żałowała. Co prawda wspina się człowiek znów wyżej niż Rysy (2800 i coś metrów n.p.m.), ale w nagrodę może podziwiać ukrywający się za chmurami szczyt Morro Gacho.

,

,



A następnie udać się w drogę przez las i mgłę.

,

,

,

, ,



,



To tu właśnie spotkałam jednorożca. Brodząc w tej mokrej wacie, usłyszałam coś jakby rżenie. Idę dalej, wpatrując się intensywnie w gęstą szarość. Jest środek lasu, wokół ani żywej duszy, nawet ptaków nie słychać, tylko ten głos. I nagle z daleka widzę coś białego, co wynurza się z mgły - jest jakby świecące, piękne, smukłe, wygląda trochę jak koń. Poczułam dreszcz...
Co prawda, jak się w końcu okazało, to faktycznie był koń. Ale wrażenie - bezcenne. Zdjęcia, przyznaję, nie oddają.

,

Wycieczka, generalnie, jedna z ładniejszych ever.

,

,

, ,

,

, ,

Do Salento wracamy tutejszym pekaesem, zwieszając się z każdej strony jak winogrona. Widać nawet czterotysięczne miasteczka mają swoje godziny szczytu komunikacyjnego.
Rano tarasik, cisza i kawka z melonem na zagryzkę.
Za kilka godzin będę siedzieć pod wodospadem z bandą brzuchatych Meksykanów. Ale to dopiero za kilka godzin...

CDN.


Dodaj Komentarz